header image
Strona główna arrow Autobiografia arrow 1965-1970
1965-1970 Drukuj

1965 Wiosną przyjął mnie do siebie prof. Dominik, u którego skończyłam drugi rok, mniej chorując. Gdy przejedliśmy oszczędności, ojciec został dyrektorem PWN.

1966 Na lato zaprosiła mnie do siebie Odile. Pobyt u niej i autostop szlakiem gotyckich katedr opisałam w Listach z podróży: pierwszym większym tekście napisanym po polsku. Na jesieni trzeba się było znów przenieść. Wybrałam prof. Gierowskiego. Byłam jego jedyną studentką i doprowadzałam go do furii swoimi figuratywnymi gwaszami. W Boże Narodzenie poznałam Helmuta Kirchnera, starszego ode mnie o półtora roku studenta fizyki na uniwersytecie w Cambridge. Zaimponował mi oczytaniem, znajomością sztuki i podróżą autostopem do Afganistanu. Zaczęliśmy korespondować.

1967 W marcu Listy ukazały się w „Ty i Ja”. Rektor Wnuk, kolega ojca ze Lwowa, zgodził się, bym organizowała niezależne pokazy studenckie. W maju powiesiłam oleje Andrzeja Bieńkowskiego i Piotra Szubartowicza wraz ze swoimi gwaszami na klatce schodowej wydziału malarstwa. Karolina Beylin pochwaliła naszą wystawę w „Expresie Wieczornym”. Piotr zdał jako jeden z najlepszych na wydział fizyki UW. Latem pojechaliśmy z Helmutem autostopem na Sycylię.

Na początku roku akademickiego okazało się, że zostałam przeniesiona z malarstwa na grafikę. W pracowni prof. Tomaszewskiego zrozumiałam, że nie mam zdolności do plakatu. Zajęłam się litografią i wypracowałam własną technikę: na mokrą farbę sypałam srebrny lub złoty proszek, na nim drukowałam kolory. Pomoc przy przeciąganiu kamieni przez prasę zaoferował mi starszy kolega, Edward Dwurnik, z którym przyjaźniłam się do końca studiów. Wybuchła antysemicka nagonka na PWN. Ojciec wylądował w szpitalu z kolejnym zawałem. Wyszedł na własną prośbę. W grudniu poleciał na targi książki na Węgrzech.

9 grudnia 1967 Ojciec zmarł nad ranem na atak serca w hotelu w Budapeszcie. Byłam w pracownii ceramiki, nie znaleziono mnie i po zwłoki poleciał Piotr. Wrócił w szoku. Płakał, potem sobie wmówił, że ojciec zaraz wróci i razem z Zazą warował przy drzwiach. Prof. Zemła zgodził się, bym w jego pracowni zrobiła nagrobek. Gdy był już odlany w brązie, odrzuciła go „komisja artystyczna” Cmentarza Powązkowskiego: „Projekt nie odpowiada charakterowi zmarłego, wykonawca nie posiada uprawnień artysty plastyka”. Odwołałyśmy się z mamą do ministra kultury, który zezwolił wdowie „na udekorowanie grobu tow. Kuryluka wyrobem artystycznym córki zmarłego”.


1 Ojciec całuję w rękę swoją zmarłą mamę Łucję,styczeń 1967. Foto: Archiwum rodzinne | 2 Ojciec z Zazą, grudzień 1967 | 3 Kobieta z ptakiem, brąz, 1967, fragment tablicy na grobie ojca, Powązki, Warszawa
4
Kobiety w żałobie, litografia, 1967 | 5 Para z telewizorem, litografia, 1968

1968 Wielu starych przyjaciół zerwało z nami. Ale pojawiło się kilku nowych. Wielką serdeczność okazał mi prof. Mieczysław Porębski. Pomógł mi powrócić na malarstwo do pracowni prof. Byliny, u którego zrobiłam dyplom; zachęcił do napisania magisterium o wiedeńskiej secesji.

8 marca 1968 Piotr przybiegł z uniwersytetu poturbowany. Mama zabarykadowała się w pokoju z fortepianem. Julia Juryś, która od śmierci ojca odwiedzała nas prawie codziennie, nie pojawiała się. Wieczorem dowiedziałam się, że została aresztowana wraz z innymi kolegami. Piotr biegał po mieszkaniu i krzyczał: „Sami z szaloną mamą! W barbarzyńskim kraju. Co z nami będzie?”

Cierpiał coraz bardziej. Nie robił nic, albo czytał Lema. Chciał „wyemigrować na księżyc”. Mama grała na fortepianie, albo chowała się pod biurko i krzyczała SS, Gestapo. Zmobilizował nas brak pieniędzy. Mama zaczęła udzielać lekcji niemieckiego i francuskiego. Dr. Fritz Cocron, dyrektor Czytelnii Austriackiej w Warszawie, okazał szlachetność. Zapraszał mamę na przyjęcia i koncerty, dawał jej w prezencie zagraniczną żywność. Została nauczycielką jego dzieci, które uwielbiała, potem bibliotekarką. Mnie przydało się pisanie na maszynie. Edda Werfel zatrudniła mnie w niemieckiej redakcji „Polski”: propagandowego miesięcznika wydawanego w wielu językach.

Czytelnik podpisał z mamą kontrakt na tom wspomnień o ojcu. Szybko je skompletowała. Zofia Lissa, dawna recenzentka muzyczna Sygnałów, napisała, że w czasie okupacji ojciec pomagał Żydom, a z ławki w lwowskim parku zabrał młodą kobietę, która „przeżyła i mieszka w Warszawie”. Zebrane przez mamę wspomnienia zostały opublikowane dopiero w 1984 (Książka dla Karola, wybór i opracowanie Kazimierz Koźniewski).

Moje obrazy posępniały. Malowałam groteskowe portrety i sceny: zniszczone krajobrazy, zburzone miasta, śmietniki; ludziki-mrówki i olbrzymy; sale szpitalne i operacyjne; cele tortur, szczątki ciał, martwe pary, rozpadający się glob. Do płócien i desek przyklejałam kawałki gazet, odpadki. Jean Adhémar, dyrektor gabinetu rycin Biblioteki Narodowej w Paryżu, zakupił ode mnie trzy litografie, potem kupował regularnie dalsze grafiki.

1969 Razem z Anną Porębską przełożyłam na polski Kunstgeschichte als Geistesgeschichte Maxa Dvoraka, razem z Piotrem trzytomową Historię Ameryki F. J. Dockstadera. Dla Naszej Księgarni ilustrowałam książki dla dzieci. Na akademii niezależnych pokazów już się nie robiło. Wraz z kolegami wystawiłam rysunki w Klubie Medyka. W Wyższej Szkole Muzycznej odbyła się pierwsza wystawa indywidualna: z płótna-kolażu zdarto pierś bażanta. Jadąc do Helmuta, zabrałam prace do Anglii. Kilka grafik sprzedałam do Kettle’s Yard Museum w Cambridge, w Londynie znalazłam galerię chętną do współpracy. Piotr rzucił fizykę, dręczył siebie i mamę. Przekonałam go, że musi wyjechać z Warszawy i przenieść się na łatwiejsze studia. Zdał na germanistykę na uniwersytecie we Wrocławiu.

1970 W maju otwarto wystawę mojego malarstwa i grafiki w londyńskiej galerii Woodstock. W Warszawie, gdzie w tym czasie robiłam dyplom, nikt o tym nie wiedział. Prof. Porębski otrzymał katedrę na UJ i przeniósł się do Krakowa. Zabrałam się do przerabiania pracy magisterskiej na książkę i do doktoratu z historii sztuki o grotesce w twórczości Beardsleya. Latem pojechałam do Cambridge. Z Warszawy zadzwonił Piotr. Przyjechał do domu i znalazł mamę w szale. Pogotowie odwiozło ją do Tworek, zabrał Zazę do Wrocławia. Gdy mamie się poprawiło, wzięłam ją do Anglii. Znów zadzwonił telefon: do Tworek trafił Piotr. Mama wróciła do Warszawy. W krytycznych momentach choroba się wyciszała, a mama okazywała niezwykłą dzielność.

header image