W CZTERECH ŚCIANACH
1-14 W czterech ścianach, Stuttgart, 1987
W grudniu 1978 wynajęłam pracownię pod Stuttgartem i rozwiesiłam w niej przywiezioną z Polski podszewkę: 10 metrów białej, 10 różowej, 10 czarnej. Odpowiadało to wymiarom galerii Empiku na Ścianie Wschodniej, gdzie w połowie lutego miała się otworzyć wystawa. Krótki termin zmusił mnie do maksymalnej koncentracji i w ciągu sześciu tygodni powstał na podszewce rodzaj szkicu do fresku pt. W czterech ścianach.
W czterech ścianach przedstawia przebieg naszego dnia w miejscu obcym, które okazało się swojskie. Właścicielka willi z ogrodem grała na fortepianie ulubione utwory syna i chwilami zapominałam, że nie jestem na Frascati, gdzie podobny repertuar grali Piotruś z mamą. Syn, równie wszechstronnie uzdolniony jak mój tułający się po zakładach brat, pracownię zbudował dla siebie, nim zachorował na schizofrenię i popełnił samobójstwo. Okna wychodziły na ogród, zalesione wzgórza i Stuttgart w dali. Przed snem Helmut czytał Prinzip Hoffnung Blocha i tak został uwieczniony na czarnej podszewce. Na jej końcu zamyka drzwi, które otwieram na początku białej podszewki.
Na krótko przed wernisażem czterech ścian tajemniczy wybuch zdewastował rotundę PKO. Warszawa pieniła się od plotek, rozdzwoniły się telefony z groźbami dalszych bomb i przyszedł nakaz ewakuacji. Nie zwinęłam jednak podszewki, po kilku dniach galerię otwarto i zaczął walić tłum gapiów. Spowodowała to Monika Małkowska, recenzując w Literaturze moją instalację tak przewrotnie, że złakniona sensacji gawiedź uznała, że na Ścianie Wschodniej, zupełnie jak na Zachodzie, parę wariatów można oglądać w łóżku i wannie. Kto wpadł, by nas podpatrzyć, był mocno zawiedziony, ten i ów nie ukrywał wściekłości, zaś stałych bywalców Empiku konsternowały podobizny siusiającego Helmuta i mnie czyszczącej zęby. Agresję budziła też pomięta podszewka. Obrażała – to się w kółko powtarzało – „zmysł piękna, dobry gust i zasady moralne” publiczności, przyzwyczajonej przez PRL do dekorum, bigoterii i fasadowości. – Czy towarzysz Gierek o tym wie? – powitał mnie pewnego dnia facet purpurowy na twarzy. – Chyba nie – bąknęłam. – Jak się dowie – rzucił mi w twarz – będziesz miała, babo, placek.
JA BIAŁY KANGÓR
Kto ty jesteś? Kangór mały. Jaki znak twój? Kangór biały.
1-5 Ja biały Kangór, 1978-79 To moja dewiza od ponad pół wieku. W wiosenną niedzielę 1950 roku odwiedziliśmy dyrektora ZOO, a tu awaria. Dr Żabiński opatulił kołdrą zakatarzonego lewka, wręczył czterolatce, by go nakarmiła mlekiem z aspiryną, butelkę ze smoczkiem i mruknął do ojca: – Byłem wściekły na Australię, że nam żałują torbaczy, teraz przyznaję im rację: to nie kraj dla kangurów. – Nie dla Kuryluków? – przesłyszałam się. Ojciec parsknął śmiechem. – Karolku – Żabiński skarcił go wzrokiem – kto ma torbę – prztyknął w kieszonkę z przodu mojej sukienki – jest honorowym kangurem. – Jestem kangurem – pisnęłam i przytuliłam się do lewka, a gdy nauczyłam się pisać, u zmieniłam na ó, bo lubiłam góry. I stąd tryptyk na podszewce pokrytej kangurzym stempelkiem.
|